poniedziałek, 29 grudnia 2014

25.

25.
Mamy dwudziesty dziewiąty grudzień, trzy godziny do przedostatniego dnia dwa tysiące czternastego roku. Postanowiłam oczyścić swój umysł, zapalając świecę, która ulotni moje najgorsze wspomnienia wraz z odchodzącym rokiem. Czas na podsumowanie tych dwunastych miesięcy, których na pewno nie mogę jednoznacznie opisać. Amplituda uczuć była tak wielka, że mój ocean emocji mógłby zamarznąć jak i rozpuścić się w dosłownie kilka sekund. Westchnęłam i powoli zaczęłam wstukiwać kolejne klawisze tak, aby powstały znaczące słowa i ważne - dla mnie - zdania, które delikatnie ulatniały się nad moją głową i pękały jak bańka mydlana. Jeżeli coś zaczęłam, muszę to skończyć.
Minus piętnaście stopni, by mi nie przeszkadzało, ale tylko wtedy, gdyby nie było minusa przed piętnastką, a moje ciało nie sztywniałoby przy każdym podmuchu lodowatego wiatru. Trzydziestego stycznia stałam przed wyimaginowanym sądem, który istniał tylko w mojej głowie. Moja wiara w siebie była ujemna, tak jak temperatura za oknem, więc mogłabym się uznać za osobę pesymistyczną(tak naprawdę przedstawiałam się jako realistkę, tylko z pesymistycznym podejściem, cóż za bezsens). W myślach kołatało mi mnóstwo myśli, których znaczna część wylatywała uchem, a garstka odnajdywała drogę do serca. - Stop - Rzekłam przede wszystkim do siebie jak i swoich natrętnych niematerialnych myśli. 

- Uspokójcie się - mruknęłam i podkuliłam kolana pod głowę. Wczepiłam swoje długie, czerwone paznokcie w równie krwistą kanapę i przygryzłam wargę, przybierając pozę myślicielki.
 - Wdech, wydech...policz do dziesięciu, a może to wszystko zniknie? Uszczypnę się i nie będę musiała podejmować żadnej decyzji? Obudzę się z ponurą minę i pomaszeruję do kuchni po herbatę i zrobię trening? - z moich ust wydobywał się natłok słów, które wylatywały z prędkością światła.
- Nie! - moja podświadomość krzyczała jak oszalała i w tym samym poczułam gwałtowny ból głowy. Masując jej prawą część, wstałam i zaczęłam spacerować od drewnianego parapetu do biurka na którym leżał włączony laptop, a z głośników wydobywała się delikatna melodia, która pieściła moje uszy. Nagle zdałam sobie sprawę, że znam odpowiedź na wszystkie pytania i w mojej głowie zapaliła się zielona lampka - Zrobię to - Powiedziałam sobie w duchu i wyszłam, zatrzaskując za sobą problemy.
Jeżeli mam być szczera - a zawsze jestem, tylko przez to ludzie uważają mnie za wredną osobę - to byłam jedną z najszczęśliwszych osób, które poznały smak najpiękniejszego uczucia. To prawda, kilka miesięcy nauczyło mnie wiele, ale przede wszystkim, moja samoocena wzrosła o kilka, a nawet kilkanaście stopni, które odzwierciedlał mój uśmiech na twarzy.
Nigdy jednak nie mówmy hop, bo deszcz, który padał był jedynie namiastką burzy, która począwszy od września, przepełniła mój umysł i ciało smutkiem, a także lekko egoistycznym podejściem czy też dystansem do ludzi. Jestem osobą, która cieszy się szczęściem innych osób - szczególnie przyjaciół - aczkolwiek najważniejszym aspektem byłoby to, gdybym to ja siebie uszczęśliwiła. Aura, którą otaczają mnie ludzie jest dosyć przyjemna, a gdy promyki ich szczęścia delikatnie muskają moją chłodne i wyczerpane ciało, czuję uśmiech na swojej twarzy, ale niestety na tym się kończy. Pozostając sama w pustym mieszkaniu, otaczają mnie jedynie negatywne emocje, z którymi się zmagam, pomimo tego gdzie jestem, ale jedynie w domu mnie doszczętnie wyniszczając i pozostawiając grube pręgi na mojej skórze, tak jak i w umyśle. Wzięłabym kolejny łyk herbaty i wróciła do opisywania najlepszych wspomnień, ale niestety mi się kończą. Po dwunastu miesiącach, stałam się zupełnie innym człowiekiem. Jestem zadziwiająco twarda, tak jak i zaskakująco krucha, co to oznacza ? Pękam przy drobnych wspomnieniach, ale przy osobach trzecich zaciskam zęby i idę z uniesioną głową. Właściwie dopiero ostatnio stwierdziłam, że liczy się to, abym ja była szczęśliwa i słuchała mojego serca, a przede wszystkim kierowała się tym co ja uważam za słuszne. Jeżeli się nie uda, trudno - to ja będę cierpiała, a nie ktoś inny - dodałam szeptem i otarłam czwartą łzę z rozgrzanego policzka. Jednakże potrzebuję kogoś, by stawić się do walki i móc ją przezwyciężyć. Potrzebuję Cię.
Po ostatnich dwóch słowach zamknęłam oczy i podsumowałam cały rok dokładnie w myślach, był cudowny, a zarazem beznadziejny. Były w nim chwile upadków, jak i bolesnych i powolnych wzlotów. Jestem pewna, że Ci na których mi zależy nie odejdą i zrozumieją to co teraz robię, pomogą mi, wesprą mnie w jak tylko potrafią.
Wdech, wydech - szepnęłam i uśmiechnęłam się do monitora. Taka już jestem, mój nastrój zmienia się co sekundę, potrafię płakać i jednocześnie szczerzyć zęby do monitora, jak gdybym była na randce czy dostała najpiękniejsze szpilki z metką "minus osiemdziesiąt procent" - dobra, z tymi szpilkami przesadziłam, bo rzadko widnieją na moich stópkach, rozmiar trzydzieści osiem, ale chciałam to jakoś porównać.
Zakańczam ten rok z pełną ulgą, postanawiając sobie parę nowych i poważnych celi, które pragnę zrealizować. Przełykam ślinę i zatrzaskuję dwunasto rozdziałową  księgę, zatytułowaną "2014 rok. Przemiany i zmiany", której każda strona i każdy rozdział inaczej pachnie, smakuje i wywołuje kolosalną amplitudę uczuć.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

24.

24.
-Pasuję - szepnęłam do siebie i skierowałam obolałe nogi i ciało w stronę łazienki. Nowiutki, puchaty dywan łaskotał moje stopy i mimowolnie ten proces wytwarzał na ustach lekki uśmiech. Zamyślona, zrzuciłam z siebie bordową koszulę, czarne spodnie i koronkową bieliznę. Wrzucając je do pralki, weszłam pod prysznic, równocześnie zatrzaskując za sobą wspomnienia. Odkręciłam ciepłą wodę i czekając na przyjemność, zamknęłam oczy i uniosłam głowę ku górze. Spływała po mnie fala gorąca, a ja całkowicie poddałam się tej pieszczocie. Krople wody były niczym wspomnienia, które przeżyłam - jedne uporczywie, nie chciały spłynąć z mojego ciała, a inne znikały w ciągu ułamka sekundy. Wzięłam do ręki swój ulubiony żel i delikatnie, okrężnymi ruchami, wmasowywałam go w moje blade i gorące ciało. Nie minęło kilka minut, a przed moimi oczami pojawiła się ciemność.
Siedziałam skulona, a drżącymi rękami kurczowo trzymałam się swoich ramion. Już dawno ktoś, albo najprawdopodobniej ja zakręcił wodę, bo moje ciało było otępiałe, a przede wszystkim lodowate. Oddech miałam płytki, ciężki i raz po raz próbowałam odgarnąć mokre włosy, które kuły moje zaczerwienione oczy. Płakałam. Chociaż nie czułam swoich łez, to i tak byłam pewna, że po policzkach spływa słona substancja, która dawała poczucie chwilowej, wewnętrznej lekkości, ale po jakimś czasie ból i tak wracał. Nie miałam pojęcia jak długo siedziałam w takiej pozycji, ale byłam pewna jednego - chciałam zapomnieć o obrazach pojawiających się w mojej głowie.
   Była połowa września, z drzew zaczęły spadać liście i pojawiły się drażniące i chłodne powiewy wiatru. Przygotowałam się na taką pogodę i opatuliłam szyję swoją ulubioną chustką, która idealnie pasowała do mojej skórzanej kurtki zakupionej na wiosnę. Szłam drogą, którą potrafiłabym przejść z zamkniętymi oczami, wsłuchując się jedynie w ryk silników nadjeżdżających samochodów, by w porę uskoczyć w bok. Lekkie promyki słońca przedzierały się przez cumulusy - Przynajmniej nie będzie padać - szepnęłam do siebie i mimowolnie ugryzłam się w język. Dlaczego ja rozmawiam sama ze sobą? Czuję się jakby w mojej głowie mieszkały dwie postacie i gryzły się ze sobą nawzajem. W sumie jak tak dalej pójdzie to zamkną mnie w jakimś psychiatryku - w sumie mieliby wszyscy spokój, chociaż innym rozwiązaniem byłby zwyczajny psycholog, który przez kilka sesji, pokazywałby mi jakieś plamy po atramencie i kazał mi wyobrażać co widzę. Nieważne...
  I wtedy po raz pierwszy to zobaczyłam. Wspomnienie prawie zmiotło mnie z nóg, całe szczęście przytrzymałam się barierki otaczającej szkołę i cudem uniknęłam pobrudzenia rąk i spodni. Drugą ręką natomiast przytrzymywałam głowę, delikatnie ściskając skroń i masując ją kciukiem. To było okropne. Nawrót nawet najlepszych wspomnień może być szokiem, a ja właśnie takowy przeżyłam. Od tamtego momentu, co jakiś czas mam...jak to nazwać - wizje? Wizję, obraz z przeszłości, który przeszywa moje wnętrze niczym, gdybym duszkiem wypiła substancje żrącą, chociaż to porównanie nie rozpuszczało mi wszystkich narządów, tylko serce - no i trochę płuca, bo ciężko mi się oddychało. Nie potrafię przewidzieć, kiedy ten atak nastąpi, on po prostu przychodzi i robi ze mną co chce, rzuca mnie na pożarcie losowi, który ostatnio mi sprzyjał. Może powinnam się z nim zaprzyjaźnić? Kawka, ciastko, może pozna mnie z jakimś wysokim por ejemplo blondynem?
W sumie w moim umyśle pozostawiono, albo wczepiono dwa wspomnienia, które za nic w świecie nie chcą się wymazać. To trochę jak wino wylane na nowiutką, białą koszulę, która kosztowała trzy czwarte twojego kieszonkowego, a Ty właśnie szedłeś na randkę i chciałeś "walnąć" lampkę na rozluźnienie (dlaczego wino? przecież mężczyźni praktycznie nie piją wina...) . Mianowicie, wspomnienia, których mi nikt nie odbierze kwitną i czekają na reinterpretacje z mojej strony, aczkolwiek byłoby to ciężkie do zrealizowania, ponieważ moje uczucia są stanowczo na wymarciu. Czas je obudzić, ale jak? Wstrzymuję oddech i gorączkowo stukam czerwonymi paznokciami w blat biurka i modlę się do siebie o jakąkolwiek podpowiedź w  pytaniach do mojej osoby. Mogę uciec od tego co widzę, słyszę, ale w życiu nie ucieknę od tego co czuję...- Cholernie za Nim tęsknie - stanowczym tonem powiedziałam na głos i zagryzając wargę, zamknęłam laptopa tak jak próbowałam zamknąć na trzydzieści siedem spustów uczucia do Niego.