niedziela, 24 maja 2015

27.

27.
Wróciłam do domu lekko zmarznięta, aczkolwiek mimo wszystko byłam obojętna na chłód. Położyłam kubek gorącej kawy na biurku, włączyłam piosenkę, która koiła moje uszy, po raz kolejny wzięłam głęboki wdech i zaczęłam pisać o tym co mnie nurtuje...
- Za szybko się poddajesz - szepnęłam do siebie i wróciłam do podsumowywania ubiegłego miesiąca, który był...dosyć inny, niż pozostałe. Mogę stwierdzić, że nie radzę sobie z uczuciami, które kłębią się wewnątrz mnie. Z zewnątrz wygląda to zupełnie inaczej, chodzę uśmiechnięta, pozornie szczęśliwa i nie przejmująca się niczym, to niby takie proste, prawda? Nie po to przez długi okres tworzyłam pieprzoną barierę, by teraz ktokolwiek mógł wejść do mojego życia i ją zniszczyć. Nie wiem czy oszukuję sama siebie, ale chyba nie potrafię zaprosić kogoś do swojego życia...kogoś innego. Naprawdę chciałabym wrócić do tego co było, do miejsca, gdzie byłam naprawdę szczęśliwa, nie musiałam nic, ani nikogo udawać. Wiem tyle, że muszę iść do przodu, ale jak mogę to zrobić, gdy część mnie samej jest zupełnie gdzie indziej? Nie ma go teraz przy mnie i wraca bardzo rzadko. Brakuje mi tej części, bo jest jedną z ważniejszych, dzięki której funkcjonuje. Bez niej jestem jak manekin, który jest bezwładny, nie potrafiący kochać, który nie czuje nic poza pustką. Mogłabym być pierwszą kukłą, która znajduje w sobie jedynie negatywne emocje, które po prostu rosną i wybuchają jak dynamit. Potrzebuję podpory, dzięki której będę widziała pozytywne aspekty...chcę tej która była przy mnie.
- Ej, przecież nie możesz się poddać...walcz - znowu szepnęłam do siebie i poczułam jak łzy ciekną po moich policzkach. Nawet nie miałam siły, by je zatamować, po prostu pisałam dalej...
Z jednej strony jest dobrze, po prostu idę do przodu jak powinnam to robić, mam motywacje i takie tam, ale czasem przychodzi taki dzień i wszystko idzie w...
Przeglądanie starych zdjęć, cytatów i starych wpisów, daje wiele do myślenia, a wieczorem zaczyna przygnębiać jeszcze bardziej.
Wyobraziłam sobie siebie z perspektywy osoby trzeciej. Byłam ubrana w ciemnozieloną suknie, która idealnie pasowała do moich włosów. Na mój twarzy malował się spokój, ale znałam ten delikatny, nieśmiały uśmieszek i ciepło bijące z moich oczu - wyglądałam na zakochaną. Ktoś melodyjnie wyszeptał moje imię, a ja, a właściwie obydwie odwróciłyśmy się w stronę głosu. Tak, to był on. Machał do mnie...do nas z drugiego końca sali. Wtedy zwróciłam uwagę na miejsce, w którym się znajduje. Sala była ogromna, zbudowana z kryształu wyglądającego na sople lodu, które zwisały z sufitu. Podłoga była przezroczysta, aż mnie kusiło, aby dotknąć i sprawdzić czy rzeczywiście jest taka zimna na jaką wygląda. Połyskiwała, ale nie mogłam dostrzec swojego odbicia, wiedziałam, że mnie tutaj tak naprawdę nie ma, więc zapewne śniłam. Wróciłam do oglądania osób, które w tym momencie zbliżały się do siebie, a nad nimi niemalże unosiło się szczęście. Podszedł do niej szybkim, pewnym ruchem, spojrzał jej głęboko w oczy, dokładnie pamiętałam ten wzrok...Wziął jej drobną dłoń, a drugą dotknął policzka po którym zaczęła spływać łza. Wytarł ją delikatnie i wtedy to poczułam...
Komnata zaczęła pękać, chciałam uciekać, ale moje nogi wrosły w ziemię, więc mogłam tylko patrzeć na zakochaną parę. Na początku nie wiedziałam dlaczego nie uciekają, ale po chwili sobie uświadomiłam. Ta sala to jej, to znaczy moje uczucia, które zaczęły pękać wraz z jego pojawieniem.W sekundzie wszystko zrozumiałam...
Zamiast kryształowego pomieszczenia, znalazłam się na zarośniętej przez trawę, ziemi. Rozglądałam się i zachwycałam pięknym widokiem kwitnących roślin, drzew i tej miłości. Stali trzymając się za rękę, uśmiechnięci od ucha do ucha, byli tak pochłonięci rozmową, że nie widzieli nic poza sobą. Widziałam jak wokół nich zaczyna się wszystko zmieniać...owoce zaczęły dojrzewać, słońce wschodzić i zachodzić coraz szybciej, w końcu zaczęły spadać liście i nadszedł chłód. Objął ją ramieniem, widziałam jak szlocha w jego ramię...dlaczego? Pocałował ją w czoło i odszedł. Widziałam ból na jego twarzy, nie chciał tego robić. Ona upadła na kolana jeszcze głośniej szlochając, nie potrafiła się zebrać. Oparła głowę o korzeń drzewa, trzęsąc się z zimna. Zamarzła.
Nie mogłam nic z tym zrobić, tylko stać i patrzeć na jej twarz pełną bólu i cierpienia. Obudziła się po jakimś czasie, chciała wstać, ale upadła, lecz nie poddała się. Wtedy przed jej oczami pojawiła się czyjaś ręka, złapała ją i od razu pożałowała. Jego ciepła dłoń niemalże ją oparzyła. Słyszałam jak przepraszał, jaki błąd popełnił, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Tym razem ona odeszła bez słowa wyjaśnienia.
Tyle czasu minęło, gdy byli osobno...Szukali siebie nawzajem, ale nie potrafili się znaleźć. Dopiero po roku czasu wszystko się zmieniło, powroty są bardzo ciężkie, ale warto zaryzykować.
Po to są próby, aby wiedzieć czy wyjdzie czy też nie...los bywa zaskakujący, więc zaryzykowałbyś?

czwartek, 12 marca 2015

26.

26.
- Jutro będzie dobry dzień - jak mantrę powtarzałam właśnie te słowa, równocześnie mając nadzieje, że to zmieni bieg wydarzeń i rzeczywiście, gdy wzejdzie słońce, obudzę się z uśmiechem na twarzy. Owszem, gdy zadzwonił dzwonek na mojej twarzy zakwitł uśmiech, aczkolwiek jak szybko się pojawił, tak prędko mogłam się z nim pożegnać. Uświadomiłam sobie, że właśnie dzisiaj muszę podjąć jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu i tym razem nie mogłam od tego uciec. Zamrugałam i wstałam, oczywiście zważając na to, abym to zrobiła prawą nogą. Nie jestem przesądna, aczkolwiek zwracam uwagę na takie błahostki. Dajmy na to piątek trzynasty, jest to mój szczęśliwy dzień. Ruszyłam w stronę łazienki, prosząc o to, by moje drugie "ja" zesłało mi właściwe rozwiązanie. Tak, wiem że rozbijanie siebie na dwie części nie jest normalne, ale wierzyłam, iż wewnątrz mnie istnieje ktoś, kto podpowiada mi jaką ścieżkę mam wybrać. Tak czy siak, każdy kto obiera jakąkolwiek ścieżkę, musi stawiać czoło problemom i błędom, które ciągną się za nami niczym sznurek. Szkoda, że nie możemy go po prostu przeciąć nożyczkami, ale w odwrotnej sytuacji, może właśnie ten sznur uratuje nam życie? W sumie ciężko nie popełniać jakichkolwiek błędów jak...właśnie, jak?
Ludzie powtarzali mi, abym nie wchodziła dwa razy do tej samej rzeki, ale po szóstym razie, przestałam zwracać uwagę na to, jak daleko znajduję się od pieprzonego brzegu. Cholera, dlaczego wszystko musi być takie trudne?
Rozmowa samej ze sobą pochłonęła mnie w takim stopniu, iż nie zwróciłam uwagi na to, że ktoś do mnie mówi. Dopiero dotknięcie mojego ramienia przez czyjeś ciepłe dłonie, skłoniły mnie do powrotu do rzeczywistości. W moich oczach pojawiło się białe światło i powoli zaczęłam odzyskiwać wzrok. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w stronę postaci, równocześnie unosząc ręce w obronnym geście i zamarłam...
Postać, która stała przede mną była kobietą i chociaż nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, oprócz tego, że patrzyłam na samą siebie. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy jęk.
- Ale jak to możliwe? - Zapytałam samej siebie, ale druga "ja" odpowiedziała szybciej, niż zdążyłam zastanowić się nad sformułowaniem właściwej odpowiedzi.
- Normalnie - rzekła nie otwierając ust - Jestem po prostu częścią Twojej duszy, kryję się wewnątrz twojego ciała, pomagam podjąć decyzję, ale równocześnie jestem Tobą z przyszłości.
Faktycznie, wyglądała na starszą ode mnie i...o Boże, ale będę miała fajne cycki!
Ja numer dwa uniosła delikatnie brew, chociaż doskonale wiedziała, że jej to nie zszokowało. Przecież doskonale znała mój charakter i długi język, chociaż właściwie to ona podsłuchiwała moje myśli, nie mówiłam tego na głos,ale..
.- No ten...przepraszam - wydukałam i czekałam, aż z jej ust wypłynie kazanie na temat, że jestem taka i owaka.
 - Przestań w końcu przepraszać za to, że właściwie nic nie zrobiłaś! - Skarciła mnie, a ja odruchowo otworzyłam usta, by odszczeknąć, aczkolwiek od razu je zamknęłam, tworząc z nich cienką linię.
- Powiedz mi, co mam robić? - zapytałam nieśmiało i przełknęłam ślinę.
- Nie odpowiem Ci na to pytanie, bo musisz sama do tego dojść. Zadaj sobie jedno pytanie, chcesz być szczęśliwa? - wbiła we mnie wzrok, czekając na odpowiedź.
-T...
- To rusz dupę i zrób wszystko, abyś była, bo potem będziesz żałowała! - zbeształa mnie jak dziecko, które nie słucha się własnej mamy i ponownie dotknęła mojego ramienia. Doskonale wiedziałam, że próbowała opanować swoje emocje i liczyła do dziesięciu. Nie wzdrygnęłam się na jej donośny ton, tylko uśmiechnęłam się i stwierdziłam, że niezła ze mnie suka.
- Odwiedzisz mnie jeszcze?
- Owszem, ale tylko wtedy, kiedy będziesz mnie naprawdę potrzebowała, tak to będziesz musiała radzić sobie sama. - szepnęła, z naciskiem na ostatnie słowo i dosłownie wszczepiła się we mnie. Poczułam mrowienie na całym ciele i otworzyłam oczy. Zdałam sobie sprawę, że znajduję się w dobrym miejscu. Wyprostowałam się, nacisnęłam dzwonek, który należał do miejsca, gdzie powinnam się znaleźć.
- Idę tam, bo wiem, że wtedy będę naprawdę szczęśliwa - wykrztusiłam z siebie, czując suchość w gardle i weszłam do środka. To będzie dobry dzień. Uśmiechnęłam się i zamknęłam za sobą smutek.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

25.

25.
Mamy dwudziesty dziewiąty grudzień, trzy godziny do przedostatniego dnia dwa tysiące czternastego roku. Postanowiłam oczyścić swój umysł, zapalając świecę, która ulotni moje najgorsze wspomnienia wraz z odchodzącym rokiem. Czas na podsumowanie tych dwunastych miesięcy, których na pewno nie mogę jednoznacznie opisać. Amplituda uczuć była tak wielka, że mój ocean emocji mógłby zamarznąć jak i rozpuścić się w dosłownie kilka sekund. Westchnęłam i powoli zaczęłam wstukiwać kolejne klawisze tak, aby powstały znaczące słowa i ważne - dla mnie - zdania, które delikatnie ulatniały się nad moją głową i pękały jak bańka mydlana. Jeżeli coś zaczęłam, muszę to skończyć.
Minus piętnaście stopni, by mi nie przeszkadzało, ale tylko wtedy, gdyby nie było minusa przed piętnastką, a moje ciało nie sztywniałoby przy każdym podmuchu lodowatego wiatru. Trzydziestego stycznia stałam przed wyimaginowanym sądem, który istniał tylko w mojej głowie. Moja wiara w siebie była ujemna, tak jak temperatura za oknem, więc mogłabym się uznać za osobę pesymistyczną(tak naprawdę przedstawiałam się jako realistkę, tylko z pesymistycznym podejściem, cóż za bezsens). W myślach kołatało mi mnóstwo myśli, których znaczna część wylatywała uchem, a garstka odnajdywała drogę do serca. - Stop - Rzekłam przede wszystkim do siebie jak i swoich natrętnych niematerialnych myśli. 

- Uspokójcie się - mruknęłam i podkuliłam kolana pod głowę. Wczepiłam swoje długie, czerwone paznokcie w równie krwistą kanapę i przygryzłam wargę, przybierając pozę myślicielki.
 - Wdech, wydech...policz do dziesięciu, a może to wszystko zniknie? Uszczypnę się i nie będę musiała podejmować żadnej decyzji? Obudzę się z ponurą minę i pomaszeruję do kuchni po herbatę i zrobię trening? - z moich ust wydobywał się natłok słów, które wylatywały z prędkością światła.
- Nie! - moja podświadomość krzyczała jak oszalała i w tym samym poczułam gwałtowny ból głowy. Masując jej prawą część, wstałam i zaczęłam spacerować od drewnianego parapetu do biurka na którym leżał włączony laptop, a z głośników wydobywała się delikatna melodia, która pieściła moje uszy. Nagle zdałam sobie sprawę, że znam odpowiedź na wszystkie pytania i w mojej głowie zapaliła się zielona lampka - Zrobię to - Powiedziałam sobie w duchu i wyszłam, zatrzaskując za sobą problemy.
Jeżeli mam być szczera - a zawsze jestem, tylko przez to ludzie uważają mnie za wredną osobę - to byłam jedną z najszczęśliwszych osób, które poznały smak najpiękniejszego uczucia. To prawda, kilka miesięcy nauczyło mnie wiele, ale przede wszystkim, moja samoocena wzrosła o kilka, a nawet kilkanaście stopni, które odzwierciedlał mój uśmiech na twarzy.
Nigdy jednak nie mówmy hop, bo deszcz, który padał był jedynie namiastką burzy, która począwszy od września, przepełniła mój umysł i ciało smutkiem, a także lekko egoistycznym podejściem czy też dystansem do ludzi. Jestem osobą, która cieszy się szczęściem innych osób - szczególnie przyjaciół - aczkolwiek najważniejszym aspektem byłoby to, gdybym to ja siebie uszczęśliwiła. Aura, którą otaczają mnie ludzie jest dosyć przyjemna, a gdy promyki ich szczęścia delikatnie muskają moją chłodne i wyczerpane ciało, czuję uśmiech na swojej twarzy, ale niestety na tym się kończy. Pozostając sama w pustym mieszkaniu, otaczają mnie jedynie negatywne emocje, z którymi się zmagam, pomimo tego gdzie jestem, ale jedynie w domu mnie doszczętnie wyniszczając i pozostawiając grube pręgi na mojej skórze, tak jak i w umyśle. Wzięłabym kolejny łyk herbaty i wróciła do opisywania najlepszych wspomnień, ale niestety mi się kończą. Po dwunastu miesiącach, stałam się zupełnie innym człowiekiem. Jestem zadziwiająco twarda, tak jak i zaskakująco krucha, co to oznacza ? Pękam przy drobnych wspomnieniach, ale przy osobach trzecich zaciskam zęby i idę z uniesioną głową. Właściwie dopiero ostatnio stwierdziłam, że liczy się to, abym ja była szczęśliwa i słuchała mojego serca, a przede wszystkim kierowała się tym co ja uważam za słuszne. Jeżeli się nie uda, trudno - to ja będę cierpiała, a nie ktoś inny - dodałam szeptem i otarłam czwartą łzę z rozgrzanego policzka. Jednakże potrzebuję kogoś, by stawić się do walki i móc ją przezwyciężyć. Potrzebuję Cię.
Po ostatnich dwóch słowach zamknęłam oczy i podsumowałam cały rok dokładnie w myślach, był cudowny, a zarazem beznadziejny. Były w nim chwile upadków, jak i bolesnych i powolnych wzlotów. Jestem pewna, że Ci na których mi zależy nie odejdą i zrozumieją to co teraz robię, pomogą mi, wesprą mnie w jak tylko potrafią.
Wdech, wydech - szepnęłam i uśmiechnęłam się do monitora. Taka już jestem, mój nastrój zmienia się co sekundę, potrafię płakać i jednocześnie szczerzyć zęby do monitora, jak gdybym była na randce czy dostała najpiękniejsze szpilki z metką "minus osiemdziesiąt procent" - dobra, z tymi szpilkami przesadziłam, bo rzadko widnieją na moich stópkach, rozmiar trzydzieści osiem, ale chciałam to jakoś porównać.
Zakańczam ten rok z pełną ulgą, postanawiając sobie parę nowych i poważnych celi, które pragnę zrealizować. Przełykam ślinę i zatrzaskuję dwunasto rozdziałową  księgę, zatytułowaną "2014 rok. Przemiany i zmiany", której każda strona i każdy rozdział inaczej pachnie, smakuje i wywołuje kolosalną amplitudę uczuć.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

24.

24.
-Pasuję - szepnęłam do siebie i skierowałam obolałe nogi i ciało w stronę łazienki. Nowiutki, puchaty dywan łaskotał moje stopy i mimowolnie ten proces wytwarzał na ustach lekki uśmiech. Zamyślona, zrzuciłam z siebie bordową koszulę, czarne spodnie i koronkową bieliznę. Wrzucając je do pralki, weszłam pod prysznic, równocześnie zatrzaskując za sobą wspomnienia. Odkręciłam ciepłą wodę i czekając na przyjemność, zamknęłam oczy i uniosłam głowę ku górze. Spływała po mnie fala gorąca, a ja całkowicie poddałam się tej pieszczocie. Krople wody były niczym wspomnienia, które przeżyłam - jedne uporczywie, nie chciały spłynąć z mojego ciała, a inne znikały w ciągu ułamka sekundy. Wzięłam do ręki swój ulubiony żel i delikatnie, okrężnymi ruchami, wmasowywałam go w moje blade i gorące ciało. Nie minęło kilka minut, a przed moimi oczami pojawiła się ciemność.
Siedziałam skulona, a drżącymi rękami kurczowo trzymałam się swoich ramion. Już dawno ktoś, albo najprawdopodobniej ja zakręcił wodę, bo moje ciało było otępiałe, a przede wszystkim lodowate. Oddech miałam płytki, ciężki i raz po raz próbowałam odgarnąć mokre włosy, które kuły moje zaczerwienione oczy. Płakałam. Chociaż nie czułam swoich łez, to i tak byłam pewna, że po policzkach spływa słona substancja, która dawała poczucie chwilowej, wewnętrznej lekkości, ale po jakimś czasie ból i tak wracał. Nie miałam pojęcia jak długo siedziałam w takiej pozycji, ale byłam pewna jednego - chciałam zapomnieć o obrazach pojawiających się w mojej głowie.
   Była połowa września, z drzew zaczęły spadać liście i pojawiły się drażniące i chłodne powiewy wiatru. Przygotowałam się na taką pogodę i opatuliłam szyję swoją ulubioną chustką, która idealnie pasowała do mojej skórzanej kurtki zakupionej na wiosnę. Szłam drogą, którą potrafiłabym przejść z zamkniętymi oczami, wsłuchując się jedynie w ryk silników nadjeżdżających samochodów, by w porę uskoczyć w bok. Lekkie promyki słońca przedzierały się przez cumulusy - Przynajmniej nie będzie padać - szepnęłam do siebie i mimowolnie ugryzłam się w język. Dlaczego ja rozmawiam sama ze sobą? Czuję się jakby w mojej głowie mieszkały dwie postacie i gryzły się ze sobą nawzajem. W sumie jak tak dalej pójdzie to zamkną mnie w jakimś psychiatryku - w sumie mieliby wszyscy spokój, chociaż innym rozwiązaniem byłby zwyczajny psycholog, który przez kilka sesji, pokazywałby mi jakieś plamy po atramencie i kazał mi wyobrażać co widzę. Nieważne...
  I wtedy po raz pierwszy to zobaczyłam. Wspomnienie prawie zmiotło mnie z nóg, całe szczęście przytrzymałam się barierki otaczającej szkołę i cudem uniknęłam pobrudzenia rąk i spodni. Drugą ręką natomiast przytrzymywałam głowę, delikatnie ściskając skroń i masując ją kciukiem. To było okropne. Nawrót nawet najlepszych wspomnień może być szokiem, a ja właśnie takowy przeżyłam. Od tamtego momentu, co jakiś czas mam...jak to nazwać - wizje? Wizję, obraz z przeszłości, który przeszywa moje wnętrze niczym, gdybym duszkiem wypiła substancje żrącą, chociaż to porównanie nie rozpuszczało mi wszystkich narządów, tylko serce - no i trochę płuca, bo ciężko mi się oddychało. Nie potrafię przewidzieć, kiedy ten atak nastąpi, on po prostu przychodzi i robi ze mną co chce, rzuca mnie na pożarcie losowi, który ostatnio mi sprzyjał. Może powinnam się z nim zaprzyjaźnić? Kawka, ciastko, może pozna mnie z jakimś wysokim por ejemplo blondynem?
W sumie w moim umyśle pozostawiono, albo wczepiono dwa wspomnienia, które za nic w świecie nie chcą się wymazać. To trochę jak wino wylane na nowiutką, białą koszulę, która kosztowała trzy czwarte twojego kieszonkowego, a Ty właśnie szedłeś na randkę i chciałeś "walnąć" lampkę na rozluźnienie (dlaczego wino? przecież mężczyźni praktycznie nie piją wina...) . Mianowicie, wspomnienia, których mi nikt nie odbierze kwitną i czekają na reinterpretacje z mojej strony, aczkolwiek byłoby to ciężkie do zrealizowania, ponieważ moje uczucia są stanowczo na wymarciu. Czas je obudzić, ale jak? Wstrzymuję oddech i gorączkowo stukam czerwonymi paznokciami w blat biurka i modlę się do siebie o jakąkolwiek podpowiedź w  pytaniach do mojej osoby. Mogę uciec od tego co widzę, słyszę, ale w życiu nie ucieknę od tego co czuję...- Cholernie za Nim tęsknie - stanowczym tonem powiedziałam na głos i zagryzając wargę, zamknęłam laptopa tak jak próbowałam zamknąć na trzydzieści siedem spustów uczucia do Niego.

poniedziałek, 17 listopada 2014

23.

23.
-Jesień jest taka przygnębiająca... - szepnęłam do siebie i zacisnęłam powieki. Po raz pierwszy od dłuższego czasu siedziałam sama w opuszczonym parku na starej, podmokniętej ławce. Odpaliłam kolejnego papierosa i szybkim ruchem włożyłam słuchawki do uszu. Zatopiłam się w cudownej melodii, która otulała mnie niczym silne i bezpieczne ramiona. Zupełnie odpłynęłam, zapominając o wszystkich negatywnych emocjach, a przede wszystkim o palącym bólu w lewej piersi. Moje uszy pieścił dźwięk kolejnego fantastycznego autora piosenki, która była jedną z moich ulubionych. Po kilku minutach euforii, otworzyłam oczy i z przykrością spojrzałam na szarą rzeczywistość. Ze skrzywioną miną rozejrzałam się po opustoszałym miejscu. Nie byłam zdziwiona, że nie było tutaj żywej duszy. W końcu to był jeden z chłodnych i smutnych miesięcy, gdzie nie trudno byłoby popaść w depresje. Spoglądając w niebo, widziałam jedynie ciemno szarą aurę, którą oświetlały pobliskie, pojedyncze latarnie. Westchnęłam i zaczęłam się skupiać na oddalającym się mężczyźnie z granatowym parasolem. Zaczęłam szperać po swoim zabałaganionym umyśle, jednocześnie rytmicznie wystukując na kolanie pewien rytm, który słyszałam dosłownie w mojej głowie. Doszukałam się pewnego wspomnienia, gdzie na samą myśl zadrżałam. Z rąk wypadł mi papieros i gorączkowo zaczęłam po niego sięgać, ale w mojej głowie pojawił się obraz, który sparaliżował nie tylko ręce, ale całe ciało. - Odejdź - szepnęłam do pojawiających się plam, które stawały się coraz bardziej ostre i realne. Gdybym mogła wymazać pewne chwile z pamięci, to właśnie tą wyrzuciłabym jako pierwszą. Na początku wspomnienie nabrało ciepłych, pastelowych barw, pomimo otaczającego je śniegu. Uśmiechnęłam się na samą myśl, aczkolwiek dokładnie po trzech sekundach zniknął, bo pojawiły się kłęby nawarstwiającego dymu, a po tym wszystkim ciemność - pustka. Z całą pewnością właśnie tak mogłam opisać ostatni kolor, który ciągnął się bez końca. Dopiero po paru chwilach się zmienił i wracał do jaśniejszych odcieni. Kilka miesięcy musiało minąć, abym szczerze mogła odpowiedzieć, że pozbyłam się męczących mnie i negatywnych uczuć, które targały mnie przy chociażby najmniejszym szczególe, który przypominał mi tamten okres. Wreszcie mogłam się normalnie uśmiechać, cieszyć z tego co mam - stwierdzam, że jestem szczęśliwa i mogę nowy rozdział uznać za otwarty, chcąc nie chcąc, tamten zamknęłam, zatrzasnęłam i wrzuciłam w najdalsze zakamarki mojego umysłu - dokładnie tam, gdzie już nigdy nie będę chciała wracać.

środa, 17 września 2014

22.

22.
Ocknęłam się zalana łzami i spoglądając na zegarek,zmrużyłam oczy. Doszukałam się go na nocnym stoliku, tuż przy moim łóżku - 4:35 -jęknęłam. Uświadomiłam sobie, że spałam zaledwie dwadzieścia minut. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Od paru dni nie mogłam zmrużyć oka, jedynie leżałam, wtulając się w poduszkę i jednocześnie w nią płacząc. Próbowałam wszystkiego, ale na próżno. Nawet muzyka płynąca w moich uszach mnie drażniła i cisnęłam słuchawkami w kąt łózka. Wstałam zwracając uwagę, aby moja prawa stopa jako pierwsza dotknęła chłodnych, drewnianych paneli. Doszłam do drzwi łazienki, jednocześnie doszukując się włącznika światła, przesunęłam głowę w prawo i uderzyłam w mosiężny wieszak, na którym wisiała stara parasolka, syknęłam i zacisnęłam zęby. Byłam coraz bardziej zdenerwowana, a patrząc w lustro zupełnie się nachmurzyłam. - Czy ja faktycznie tak beznadziejnie wyglądam? - rzuciłam krótko i zaczęłam się sobie przyglądać. Niestety nigdy nie należałam do niskich dziewczyn, ale nadrabiałam drobną budową. Miałam bladą twarz z kilkoma jasnymi piegami otaczającymi nos. Małe, zielone oczy były przepełnione smutkiem, a usta wykrzywione w grymas dopełniały całokształt mojego widocznego bólu. Dłużej nie potrafiłam tego zakrywać, a tym bardziej w domu, gdzie nie miałam siły. Westchnęłam, związałam włosy w niedbały kok i odwróciłam się na pięcie, gasząc światło. Szybkim krokiem weszłam do pokoju i ledwo spojrzałam na łóżko, bo moją uwagę przykuł oślepiony blaskiem księżyca parapet, który służył mi za miejsce do wspominania i doszukiwania się prawdy. Usiadłam na nim i przyciągnęłam kolana do brody. - Co Ci jest? - szepnęłam do siebie i spojrzałam w prawo, by przyjrzeć się jasnemu rogalikowi, który rozjaśniał czarne niebo. Uśmiechnęłam się, ale zaraz kąciki ust mi zadrżały. Uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem szczęśliwa. Spójrzmy prawdzie w oczy - wszystko się posypało. Przygryzłam obolałą wargę i schowałam twarz w dłoniach, szlochając cicho ze świadomością, że nikogo to nie interesuje.
Obudził mnie dźwięk kosiarki i głośne rozmowy robotników. Wychyliłam głowę przez roletę, zderzając się czubkiem nosa o szybę. Słońce! O tak! I to jeszcze w piątek? Automatycznie poczułam przypływ entuzjazmu, więc uśmiechnięta zabrałam się do robienia codziennych czynności takich jak poranna toaleta, śniadanie czy sprzątanie pokoju. Po skończonej robocie, wyciągnęłam się na łóżku i delikatnie masowałam swoje ramiona. Nie wiedziałam nawet kiedy objął mnie Morfeusz.
Jak to możliwe, bym w tak krótkim czasie przelała uczucia z jednej osoby na drugą? Albo inaczej, czy ja w ogóle coś teraz czuję? Ostatni okres byłam po uszy zanurzona w depresji i smutku. Rozpoczął się wrzesień, natłok prac i nauki doskonale pochłonął moje rozmyślania i przerwał odczuwanie czegokolwiek. Byłam automatem, zachowywałam się jakbym wykonywała polecenia - codziennie te same. Wyłączali mnie w piątek, włączali w poniedziałek. Przez dwa dni mogłam być sobą i nie zważać na nic innego. Dopiero teraz zauważyłam, że całkowicie się wyleczyłam. Naprawdę potrzebowałam tyle czasu, by odpędzić się od tak toksycznej osoby, która mnie niszczyła na każdym kroku? Czy naprawdę było warto? Zastanawiam się czy ten czas był przeze mnie, aż tak zmarnowany. Doszukałam się kilku przyjemnych wspomnień, ale odesłałam je w niepamięć. Teraz górowało jedno, jedyne uczucie, którym nie chciałam nikogo obdarzać - nienawiść. Kryjąc w sobie wszelakie uczucia, gubię się i ślepo szukam wyjścia z sytuacji, a teraz cieszę się, że z tego wyszłam. Uwolniłam się i zostałam uzdrowiona. Teraz wiem, że nie mogę popełnić kolejnego błędu związanego z tym rozdziałem. - Będzie dobrze - szepnęłam do siebie i zamknęłam grubą księgę wspomnień, kończąc rozdział dobitną kropką, aby nigdy do tego nie wracać.

niedziela, 17 sierpnia 2014

21.

21. 
-Zależy mi na Tobie - szepnął mi wprost do ucha puste słowa, jednocześnie owijając mnie zapachem męskich perfum i miętowej gumy. Zamknęłam oczy, westchnęłam i szybko przygryzłam wargę - Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo - powiedziałam mu na jednym wdechu i wypuszczając powietrze, odwróciłam się na pięcie. Do oczu napłynęły mi łzy, otarłam je szybkim ruchem, nie zważając na to, że po policzkach cieknie mi tusz. Chciałam odejść z wysoko uniesioną głową, ale po drugim kroku potknęłam się o pierwszy lepszy kamień i runęłam na ziemię. W ostatniej chwili złapałam się...jego ramienia. Przewróciłam oczami, próbując utrzymać równowagę, a w tym samym momencie poczułam nacisk jego dłoni na swoim nadgarstku, pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzałam mu w oczy, ukuło mnie serce. Na Jego twarzy malował się smutek i cierpienie, a jego oczy były przysłonięte bezbarwną cieczą. - Nie odchodź, proszę...- wiedziałam, że z całej siły próbował się uśmiechnąć, jednak kąciki ust delikatnie zadrżały i uniosły się ku górze. Po raz kolejny zacisnęłam zęby i przejechałam dłonią po jego skroni, policzku, wędrując aż do ust. - Zdecydowałam się odejść, więc właśnie to robię...- Próbowałam się nie rozpłakać, ale mimowolnie łzy leciały z moich oczu. Przełknęłam ślinę i wpadłam mu w ramiona. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że to nasze ostatnie spotkanie. Z jednej strony nie chciałam go tutaj zostawiać, ale z drugiej jakaś moja część Go nienawidziła. Teraz wybuchłam płaczem i przytuliłam go z całej siły. Musiałam wziąć się w garść i  wymazać z głowy niepotrzebne i złe wspomnienia. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam. Otwierając drzwi uświadomiłam sobie, że rozpoczynam kolejny rozdział.
Leżałam w łóżku zwinięta w kłębek, otulona jedynie czerwonym kocykiem, płacząc jak małe dziecko. Od tamtego spotkania minęło sporo czasu, ale za nic nie potrafiłam się pozbierać. Udawałam cały czas szczęśliwą, chodziłam uśmiechnięta, ale każdej nocy wszystko wracało - Wspomnienia... - Wiedziałam, że nie da się ich wymazać, więc odstawiłam je w najciemniejszy kąt mojego umysłu i próbowałam zająć się czymś innym. Nie potrafiłam nikomu o tym powiedzieć, kłębiłam w sobie to co czułam i z kolejnym dniem bolało mnie to jeszcze bardziej. Usłyszałam znajome piknięcie - Czego? - Warknęłam do telefonu i odblokowałam klawiaturę. Wiadomość. Jęknęłam, gdy spojrzałam na numer - Nie chcę Cię stracić - treść smsa zupełnie zbiła mnie z tropu. Długo zastanawiałam się jak mogę odpowiedzieć. Wystukałam dwa słowa, wrzuciłam telefon pod poduszkę i poczułam jak Morfeusz bierze mnie w objęcia, abym zatopiła się w spokojny sen. - Już straciłeś. - Moja odpowiedź niemalże paliła moją skórę i umysł. Przenikała do czeluści moich myśli, poczułam ból. Czy będzie już tak zawsze?
Pomimo wszystko nie poddawałam się, funkcjonowałam normalnie, udawanie dobrego nastroju było coraz prostsze, wczepiłam kłamstwo w codzienność. Chociaż mój umysł bombardowało milion myśli to na moich ustach malował się spokój. Wpakowałam się w uczucie, które jest trudne do skreślenia, akurat musiałam je sobie przyswoić.